Fragment książki Scrum. Czyli jak robić dwa razy więcej, dwa razy szybciej autorstwa Jeffa Sutherlanda, współtwórcy rewolucyjnej metody zarządzania projektami, wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN SA.
Jeff Johnson był niemal pewien, że to nie będzie dobry dzień. Trzeciego marca 2010 r. FBI uśmierciło swój największy i najbardziej ambitny projekt modernizacji, który miał zapobiec kolejnemu 11 września, a stał się jedną z największych porażek wszech czasów w dziedzinie oprogramowania. Przez ponad dekadę biuro próbowało zmodernizować swój system komputerowy, lecz wyglądało na to, że poniesie klęskę. Znowu. Tym razem jednak chodziło o dziecko Jeffa.
W FBI pojawił się siedem miesięcy wcześniej, zwerbowany przez nowego szefa działu informacji (CIO), Chada Fulghama, z którym pracował w Lehman Brothers. Jeff był asystentem dyrektora w dziale inżynierii informacyjnej. Miał biuro na ostatnim piętrze w budynku J. Edgara Hoovera w centrum Waszyngtonu. Duże biuro. Nawet z widokiem na pomnik Waszyngtona. Nie wiedział jeszcze, że skończy w pozbawionym okien pomieszczeniu z pustaków, próbując przez niemal całe następne dwa lata naprawić coś, co każdy uważał za nienaprawialne.
„To nie była łatwa decyzja”, stwierdził Jeff. On i jego szef zdecydowali o ogłoszeniu klęski i ostatecznym zakończeniu programu, który trwał już prawie dekadę i kosztował setki milionów dolarów. W tym momencie większy sens miało wzięcie pracy do domu i wykonanie jej samodzielnie. „Tyle że musiała być zrobiona, i to dobrze”.
Projekt był długo oczekiwanym systemem komputerowym, który miał przenieść FBI w wiek nowoczesności. W 2010 r. – w epoce Facebooka, Twittera, Amazona i Google – w biurze nadal składano większość raportów na papierze. Używany system nosił nazwę Automated Case Support (system automatycznej obsługi przypadków) i działał na gigantycznych komputerach typu mainframe, które były nowością w latach 80. ubiegłego wieku. Wielu agentów specjalnych nawet z nich nie korzystało. Były one zbyt nieporęczne i powolne w erze ataków terrorystycznych i sprytnych kryminalistów.
Gdy agent FBI chciał coś zrobić – naprawdę cokolwiek – od zapłacenia informatorowi za śledzenie terrorysty do wypełnienia raportu o napadzie na bank, procedura nie różniła się od tej sprzed trzydziestu lat. Johnson relacjonuje to tak: „Pisało się dokument w Wordzie i drukowało go w trzech kopiach. Pierwsza szła do łańcucha zatwierdzeń. Druga była przechowywana na miejscu, na wypadek, gdyby pierwsza zaginęła. A do trzeciej brało się czerwony długopis – nie żartuję! – i zakreślało się najważniejsze słowa wprowadzane do bazy danych. To było jak indeksowanie własnego raportu”.
Po zatwierdzeniu zgłoszenia kopii papierowej nadawano numer i wysyłano ją na niższe piętra. Numer napisany na kartce papieru to metoda rejestrowania przez FBI wszystkich akt. Tak przestarzała i nieszczelna, że uznana za jedną z przyczyn porażki w łączeniu faktów, które dowodziły obecności różnych członków Al Kaidy przekraczających granicę USA na tygodnie i miesiące przed 11 września. Jeden oddział biura miał podejrzenia wobec jednej osoby, w innym zastanawiano się, dlaczego tak wielu podejrzanych obcokrajowców szkoli się w pilotażu. Jeszcze inny umieścił kogoś na liście obserwowanych, tyle że nigdy nie powiedział o tym nikomu. Nikt w FBI nigdy nie połączył ze sobą tych przesłanek.
Pozostałe 82% artykułu dostępne jest dla zalogowanych użytkowników serwisu.
Jeśli posiadasz aktywną prenumeratę przejdź do LOGOWANIA. Jeśli nie jesteś jeszcze naszym Czytelnikiem wybierz najkorzystniejszy WARIANT PRENUMERATY.
Zaloguj Zamów prenumeratę Kup dostęp do artykułuMożesz zobaczyć ten artykuł, jak i wiele innych w naszym portalu Controlling 24. Wystarczy, że klikniesz tutaj.