Niemcy powiedzieli dosyć. Grecja to fajny kraj z przepięknymi krajobrazami i sympatycznymi ludźmi. Jednak za słońce, fetę, oliwki, wino oraz zorbę możemy płacić przez dwa tygodnie, i tylko w czasie wakacji. Przez pozostałe pięćdziesiąt tygodni każdy powinien sam regulować własne rachunki. Niemcy mówią to Grekom, ale myślą także o Hiszpanach i Portugalczykach. Na tamtejszych plażach turyści z Berlina spędzają wakacje, ale nie zamierzają finansować długów mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego. Zawsze mogą pojechać na drugą stronę Morza Śródziemnego. Trochę dalej (podróż będzie droższa), ale standard hoteli porównywalny, a kuchnia przyjazna dla Europejczyka. Niemcy mają wybór; kraje żyjące z niemieckich turystów już nie bardzo.
„Uratujemy euro” zdaje się mówić Angela Merkel swoim obywatelom i za dwa lata będziemy w Berlinie hucznie obchodzili dziesiątą rocznicę pojawienia się euro w naszych portfelach. Niemcy - orędownik wspólnej waluty, chcą zrobić wszystko, aby za kilka lat nie okazała się ona nieudanym eksperymentem, który znalazł swoje odzwierciedlenie w zaledwie kilku zdaniowej notatce w podręcznikach z historii gospodarczej. Niemcy ratując euro, nie chcę dopuścić aby dolar i juan opanowały świat.
Warunek powodzenia niemieckich planów jest jeden: kraje eurolandu muszą przyjąć nasze warunki. Finanse nie znoszą demokracji a kuracja musi być zdecydowana i niestety bolesna. Niemiecka dyscyplina finansowa ma być wzorem dla pozostałych krajów. Pani kanclerz wyraża poglądy niemieckiego turysty, który absolutnie nie jest przekonany, że za dwutygodniowe wakacje będzie musiał płacić przez cały rok. Nawet jeżeli nie jest do końca przekonany o słuszności takiej polityki, to swój sprzeciw będzie mógł wyrazić za trzy lata w trakcie wyborów parlamentarnych
Ratując euro, Niemcy chcą zmazać także własne grzechy. Grecy sami nie wprowadzili unijnej waluty. Wszystkie unijne instytucje, w których głos naszych zachodnich sąsiadów jest znaczący, wyraziły na to zgodę. W imię politycznej solidarności i propagandowego sukcesu, przymknięto oczy na greckie długi. Grecy żyją na kredyt od wielu lat, wybierając polityków, których główną specjalnością było rozdawanie pieniędzy. Kiedy Polska przystępowała do UE , wielu zachodnich polityków ostrzegało nas: nie idźcie grecką drogą, nie przejadajcie unijnych pieniędzy. Dzisiaj ci sami politycy albo ich następcy z troską pochylają się nad ateńską dziurą budżetową i zadają dziwne pytania: skąd ta dziura? Z kosmosu panowie, z kosmosu.
Angela Merkel proponuje Grekom i wszystkim pozostałym mieszkańcom eurolandu (także swoim obywatelom) oszczędności i cięcia wydatków. Jest to jedyna droga, chociaż odpowiedź ateńskiej ulicy była zgoła odmienna. Nikt nie lubi tracić przywilejów i mniej zarabiać w imię kondycji euro. Jednak unijna waluta to nie ciuchcia w B ieszczadach, z której można na chwilę wysiąść, poprawić garberobę i wsiąść do ostatniego wagonu.
„Wszyscy grają w piłkę, ale wygrywają Niemcy”, mawiano jeszcze nie tak dawno, w czasach dominacji niemieckiego futbolu. Dzisiaj większość państw Unii Europejskiej ma lub dąży do wspólnej waluty, ale unijnymi finansami chcą rządzić Niemcy. „Wpłacamy najwięcej do unijnej kasy, więc musimy mieć najwięcej do powiedzenia” – żaden z niemieckich polityków nie powiedział tego wprost, ale ich myśli nie są trudne do rozszyfrowania. Do Traktatu z M aastricht trzeba będzie dopisać nowe, trudno mierzalne kryterium: chcesz przystąpić do Eurolandu musisz zaakceptować, prawo weta ministra finansów z Berlina.