Jedna z moich znajomych na pytanie: co to jest etyka, zwykła mawiać, że jest to to, co w życiu i pracy najbardziej przeszkadza. Jesień to czas remontów i drobnych napraw. Niedawno odwiedziło mnie dwóch fachowców z prywatnej firmy, którzy sprawnie naprawili szwankujące urządzenie i wystawili rachunek. Warto dodać, że nie musiałem tygodniami czekać, aż fachowcy „znajdą lukę w swoim napiętym grafiku” (teraz wszyscy przygotowują się do zimy) lub „będą w mojej okolicy” (wówczas mniej zapłacę za tzw. dojazd do klienta).
Na jakość usługi też absolutnie nie mogę narzekać. Na zakończenie wizyty panowie zauważyli, że mam jeszcze jedno niesprawne urządzenie. Szybko zaproponowali, że jeżeli zamierzałbym je wymienić, to nie mam już dzwonić do szefa firmy, tylko do nich bezpośrednio. Przyjadą i szybko – a co najważniejsze: taniej – wykonają usługę. Na moje zdziwienie i delikatną sugestię, że oszukują firmę, w której pracują i która płaci za nich podatki oraz składki ZUS – i że w konsekwencji takiego zachowania mogą stracić pracę – na ich twarzach pojawiło się wielkie zdziwienie. Już myślałem, że nagle bezwiednie przeszedłem z polskiego na język kompletnie dla nich obcy. W ich oczach bez większego trudu mogłem wyczytać: „Co ty, facet, nienormalny jakiś jesteś? Przecież mówimy, że będzie taniej. Jasne? My zarobimy, ale ty mniej zapłacisz. I to powinno być dla ciebie najważniejsze. Co cię obchodzi jakaś firma, tym bardziej że to nie jest twoja ani nasza firma”. Pytanie, co panowie zrobiliby, gdyby prowadzili własną firmę i mieli takich jak oni pracowników, wydawało mi się zbyt banalne, więc go nie zadałem. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zadzwonić do ich szefa i nie powiedzieć mu, jakich ludzi zatrudnia… Może następnym razem powiem, żeby przysłał innych pracowników.
Następnego dnia przyszło dwóch innych fachowców. Przytaczam im wczorajszą rozmowę – i co? Okazuje się, że oni również nie bardzo rozumieją, o czym mówię i czego się czepiam. Pijemy kawę, a w ich oczach wyraźnie mogę wyczytać nieme pytanie: „Facet, o czym ty do nas mówisz?”. Zwracam się więc do szefa: panie Wojtku, malujecie dwa pokoje, ale pański pracownik zauważył, że mam jeszcze inne pomieszczenia i gdy pan wychodzi na papierosa, mówi do mnie, ściszając głos, że jeśli zdecyduję się je także pomalować, to mam zadzwonić do niego, a nie do pana. On przyjedzie, szybko i dobrze wymaluje, a co najważniejsze – zrobi to taniej. I co pan na to, panie Wojtku? „Jak to co, zwolnię… (tu padło kilka niecenzuralnych słów, zbliżonych do języka używanego na budowach) natychmiast”. Nareszcie zrozumiał, a już myślałem, że się czepiam albo jestem z innej galaktyki! Miałem drobną satysfakcję, że edukacyjne doświadczenie przydało się i mimo oporów uczeń zrozumiał. Czy jednak zapamiętał? Tego już nie wiem, ale za kilka dni będę miał okazję sprawdzić. Pan Wojtek ponownie ma mnie odwiedzić. Nie wiem tylko, czy przyjdzie ze swoim współpracownikiem. Może będzie wolał dmuchać na zimne.
Jak się okazuje, edukacja musi być prowadzona na przykładach. I to takich, które dotyczą bezpośrednio zainteresowanych. Mówienie o etyce i lojalności wobec pracodawcy (właściciela firmy) często mija się z celem. Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu ponownie usłyszałem o sprawiedliwej płacy, umowach śmieciowych, godności pracownika i szacunku dla niego. To wszystko prawda, ale ten medal ma dwie strony. Ta druga jest być może niewygodna. Co jednak nie oznacza, że nie trzeba o niej głośno mówić i często pisać. Pracodawcy nie wyjdą na ulice.