Wiesław Ochman, wybitny polski śpiewak, opowiadał kilka lat temu, jak podjeżdżając pewnego dnia pod budynek Filharmonii Narodowej, spotkał na ulicy dwóch samozwańczych „pilnowaczy” samochodów. Jeden z nich zwrócił się do niego: „Mistrzu dorzuć się, bo nie piliśmy dzisiaj jeszcze śniadania”. „A ile kosztuje zestaw śniadaniowy„ – pyta artysta. „Cztery osiemdziesiąt” – odpowiada parkingowy, ale jego towarzysz dodaje natychmiast: „Wczoraj podnieśli akcyzę, więc flaszka będzie już po pięć dwadzieścia”.
Już kilka lat temu, uliczny menel miał podstawową wiedzę ekonomiczną i wiedział, że jeżeli państwo podnosi akcyzę lub inną opłatę (nazwa nie jest istotna), to wartość jego śniadania natychmiast wzrasta. Co mógł zrobić w tej dla niego gardłowej sprawie, oprócz narzekania na rząd? Miał dwa wyjścia: albo ograniczyć spożycie, albo zwiększyć stawkę za pilnowanie samochodów. Jedno i drugie rozwiązanie ma swoje słabe strony. W pierwszym przypadku, organizm może nie zaakceptować mniejszej dziennej dawki promili. Natomiast w drugim, klienci mogą nie mieć zrozumienia dla wyższej ceny świadczonych usług, spowodowanej wzrostem akcyzy na alkohol, a nie poprawą ich jakości. Każde rozwiązanie dla naszego menela jest złe, może jednak wybrać mniejsze zło: delikatnie ograniczyć spożycie oraz wydłużyć czas pracy. Ale to tylko teoria.
Może ktoś powiedzieć, że nie musimy parkować tam, gdzie stoją menele, ale proszę pokazać mi miasto, w którym nie opanowali oni głównych ulic. Można też nie być sponsorem ich codziennej flaszki, jednak lakierowanie samochodu jest o wiele droższe. Straż miejska, bardzo aktywnie zakładająca obręcze na źle zaparkowane samochody, wobec samozwańczych parkingowych jest bezsilna. Wydatki stałe ulicznego menela (codzienna dawka promili) oraz brak woli poprawy (czyli zmniejszenia spożycia) i niechęć do dłuższej pracy zwiększy jego agresywność wobec potencjalnych klientów.
Można zrozumieć, że rząd przed wyborami udaje, iż nie zna prostej zasady systemu naczyń połączonych; gdyż nie chce informacjami o podwyżkach podatków denerwować elektoratu. Po wyborach jednak wciskanie ciemnoty nie jest już racjonalnie uzasadnione. Chociaż może jest uzasadnione. Za rok są kolejne wybory i nikt, kto zamierza rządzić dalej, nie będzie ryzykował podejmowania bolesnych, acz koniecznych decyzji. Ciekawe, jak eksperci od public relations wyjaśnią wyborcom brak reform oraz ich większe koszty za dwa, trzy lata. Czas reform niestety już minął. Trzeba poczekać kolejny rok, do nowego rozdania i mieć nadzieję, że nowy premier pójdzie śladami swojego brytyjskiego kolegi, który zaproponował drakońskie oszczędności i.... zdobył sześćdziesięcioprocentowe poparcie opinii publicznej. Kolejne wybory w W ielkiej Brytanii odbędą się za cztery lata.
W czasach słusznie minionych, moja babcia, ulegając rządowej propagandzie, popierała każdą podwyżkę cen benzyny, papierosów i alkoholu, wyznając zasadę, że skoro nie posiada samochodu, nie pali i nie pije, to te artykuły mogą drożeć. Do czasu, gdy dozorca-złota rączka za założenie uszczelki zażądał więcej na tradycyjne pół litra, które pełniło podobną rolę, jak bilety Narodowego Banku Polskiego. „Dlaczego chce pan więcej pieniędzy niż poprzednio” – zapytała babcia. „Bo podnieśli akcyzę i flaszka jest droższa”. Od tej chwili babcia zaczęła śledzić wszystkie zmiany w podatkach i już nie dziwiła się, że odczuje każdą zmianę stawek podatkowych, nawet na produkty, których sama nie spożywała.