Zrobiło się groźnie, i to nie z powodu kryzysu gospodarczego. Ktoś niespodziewanie postawił pytanie: czy jesteś gospodarczym patriotą? I rozpoczęła się emocjonalna dyskusja.
Czy jestem gospodarczym patriotą, kupując czeskie piwo, spędzając wakacje na hiszpańskim wybrzeżu, zakładając konto we włoskim banku, czy wykupując polisę u amerykańskiego ubezpieczyciela? Czy patriotą jest także urzędnik korzystający w podróży służbowej z francuskich linii lotniczych lub ustalający zasady przetargu na zakup samochodów służbowych, z których wynika, że najlepiej czułby się on w limuzynie wyprodukowanej przez jeden z koncernów naszego zachodniego sąsiada? Zrobiło się groźnie, i to nie z powodu kryzysu gospodarczego. Ktoś niespodziewanie postawił pytanie: czy jesteś gospodarczym patriotą? I rozpoczęła się emocjonalna dyskusja. Czy jestem gospodarczym patriotą, kupując czeskie piwo, spędzając wakacje na hiszpańskim wybrzeżu, zakładając konto we włoskim banku, czy wykupując polisę u amerykańskiego ubezpieczyciela. Czy patriotą jest także urzędnik korzystający w podróży służbowej z francuskich linii lotniczych lub ustalający zasady przetargu na zakup samochodów służbowych, z których wynika, że najlepiej czułby się on w limuzynie wyprodukowanej przez jeden z koncernów naszego zachodniego sąsiada.
Dla wielu patriotyzm gospodarczy to nic innego, jak protekcjonizm, czyli ochrona własnych przedsiębiorstw oraz produktów. Dotacje i administracyjne zakazy nie są przejawem współczesnego patriotyzmu. „Kupuj nasze wyroby nie dlatego, że są przede wszystkim lepsze, ale dlatego że są nasze”. Wydaje się, że jest jeden sposób na dynamiczny rozwój takiego patriotyzmu; po prostu trzeba zamknąć granice. Jednak to już przerabialiśmy, z wiadomym skutkiem. Protekcjonizm niewiele ma wspólnego z ochroną własnych interesów, na co często powołują się jego zwolennicy. Lobby na rzecz protekcjonizmu było, jest i będzie zawsze bardzo silne. Pod każdą szerokością geograficzną. Populizm dobrze się sprzedaje. Nie tylko raz na cztery lata, w czasie kampanii wyborczych.
Ochrona własnych interesów nie polega na zamykaniu granic, lecz na „zmuszeniu” tysięcy urzędników do promocji kraju i jego gospodarki. Kiedy kanclerz Merkel leci do Chin czy Rosji, to w drugim samolocie znajduje się spora grupa przedsiębiorców i urzędników odpowiedzialnych za promocję niemieckich produktów i niemieckiej gospodarki. Kiedy do Polski przyjeżdża prezydent lub premier innego państwa, to jednymi z pierwszych rozmówców są przedsiębiorcy z jego kraju działający w Polsce. Promowanie gospodarki nie może mylić się z protekcjonizmem, chociaż granica między obu pojęciami jest niekiedy trudno uchwytna i nie dla wszystkich oczywista. Bardzo często rodzi się pokusa postawienia między nimi znaku równości. Czy prezes Fiata, podejmując decyzję o przeniesieniu produkcji nowego modelu samochodu z Polski do Włoch, okazał się gospodarczym patriotą? Zwolennicy protekcjonizmu powiedzą, że tak. Jednak za kilka lat wyniki finansowe włoskiego koncernu mogą pokazać zupełnie coś innego. Decyzja ta nie miała ekonomicznego uzasadnienia i była rezultatem nacisków politycznych oraz siły związków zawodowych. Najpierw populizm, potem dotacje (protekcjonizm), a na końcu upadek i zwolnienia lub pokaźny deficyt w państwowej kasie.
Mówienie o jakości wyrobów, budowanie wizerunku rodzimych produktów, edukacja i kształtowanie obywatelskiej świadomości, to najlepsze wyznaczniki gospodarczego patriotyzmu. Niestety, nie można tego zrobić za pomocą ustaw czy rozporządzeń. Wymaga to czasu, ponieważ mentalności, stereotypów i uprzedzeń nie zmieniają urzędnicze decyzje. Protekcjonizm zaś może być za ich pomocą wprowadzany bardzo szybko. Tylko po co wracać do tego, co już przerabialiśmy?
Przykład idzie z góry. Urzędnicy i politycy, żyjący z podatków, powinni być w pierwszym rzędzie ambasadorami gospodarczego patriotyzmu. Szwajcarski urzędnik zawsze korzysta z rodzimych linii lotniczych, ministrowie Angeli Merkel jeżdżą tylko niemieckimi samochodami, podobnie jak francuskimi urzędnicy Pałacu Elizejskiego. Swego czasu mieliśmy premiera, który korzystał z pojazdu samochodopodobnego, czyli Poloneza. Ponoć jeździł tym cudem tylko ulicami stolicy. Cóż, dobre i to.