Powoli powracają stare, dyżurne tematy. Jest to najlepszy dowód na to, że zbliżają się wybory i trzeba mieć co dzielić i kogo uczynić kozłem ofiarnym.
Zakaz handlu w niedzielę i ograniczenie ekspansji dużych sieci: na tym można zbić polityczny kapitał, a przede wszystkim błysnąć w mediach. To już przerabialiśmy i dlatego czeka nas lawina dawnych haseł (a nie argumentów) i populizmu. Kolejna edycja bitwy o handel przed nami. Niestety. Należy obawiać się, aby w najbliższym czasie najbardziej popularne nie było słowo „zakazać”. Można go używać w różnych kontekstach. Zakazać pracy w niedzielę, zakazać budowania dużych sklepów… I najlepiej zrobić to w formie ustawy sejmowej. Już to przerabialiśmy, tyle że realizację świetnych pomysłów usprawniających funkcjonowanie naszego handlu uniemożliwił Trybunał Konstytucyjny, który uznał ustawę z 2007 roku za niezgodną z ustawą zasadniczą. Całe szczęście, że pomysłodawców takich rozwiązań nie ma już w parlamencie, ale słabe to pocieszenie. Ich następcy zasiadają w poselskich ławach i przygotowują się do reelekcji.
Politykom proponuję, aby w swoich okręgach wyborczych zorganizowali referenda. Niech postawią wyborcom jedno pytanie: czy opowiadasz się za ograniczeniem ekspansji dużych sieci handlowych i skróceniem ich czasu pracy w zamian za wyższe ceny? Można zadać jeszcze drugie pomocnicze pytanie: czy chcesz rozwoju małych sklepów osiedlowych kosztem droższych codziennych zakupów? (w małych sklepach ceny są zawsze wyższe).
Ewolucja poglądów jest zauważalna. Jeszcze niedawno politycy przekonywali, że sieci handlowe nie płacą w Polsce podatków. Dzisiaj mówią, że płacą one zbyt mało. Panowie powinni się zdecydować: nie można nie płacić i jednocześnie płacić zbyt mało. Z drugiej strony, proszę mi pokazać polityka, który powie, że obywatel lub firma płacą wystarczająco wysokie podatki. Zawsze będzie zbyt mało do podziału dla polityków, którzy dopiero wyciągają ręce po dodatkowe pieniądze, ale uż wiedzą, na co je przeznaczą. Tyle potrzeb wokół nas. Jeżeli sieci handlowe wpłacają do państwowej kasy zbyt mało pieniędzy, bo np. transferują zyski do centrali, to trzeba zainteresować tym zagadnieniem odpowiednie służby podatkowe i problem sam się rozwiąże. Jeżeli nie, to przy następnej kampanii wyborczej powróci. A w najbliższym czasie wyborów ci u nas dostatek.
PS W ostatnim felietonie opisałem moje przygody z tzw. fachowcami (zastanawiam się, czy nie mógłbym już redagować rubryki „I Ty będziesz musiał korzystać z usług fachowca”). Otóż wówczas zapomniałem napisać, że zanim pojawiła się ekipa fachowców, zatelefonowałem do innej firmy. Miły damski głos poinformował mnie, że „szef oddzwoni do Pana w ciągu dwóch dni”. I rzeczywiście oddzwonił… po dwóch miesiącach, z pytaniem, czy nadal cierpliwie oczekuję jego wizyty. Na delikatną sugestię, że minęło trochę czasu, słyszałem, że to moja wina, bo nie dość, że od tygodnia nie odbieram telefonów, to jeszcze do niego nie oddzwaniam. Zachowałem się niegrzecznie. Biję się w piersi. Odłożyłem słuchawkę, a w duchu mimo wszystko życzyłem mu bardziej wyrozumiałych klientów. Mam nadzieję, że mój fachowiec nie zaliczasię do grona osób mówiących, że „w tym kraju nie można prowadzić biznesu”.