Osobą, która miała uratować socjalistyczną gospodarkę od totalnej zagłady, był przedsiębiorca Mieczysław Wilczek, jeden z najbogatszych ludzi w ówczesnej Polsce. Urzędującemu premierowi udało się przekonać towarzyszy, że oddanie władzy nad gospodarką w prywatne ręce będzie ostatnią szansą na zreformowanie gospodarki centralnie sterowanej. Nie udało się, ponieważ tamtego systemu nie można było już uratować.
Prywatny przedsiębiorca zaproponował jednak ustawę wprowadzającą prawie całkowitą wolność gospodarczą. Na palcach obu rąk można było policzyć branże, w których działalność wymagała koncesji państwa lub miało ono w niej monopol. Później skutecznie ograniczano wolność zapisaną w słowach: „wszystko, co nie jest zabronione, jest dozwolone”. W ciągu dwudziestu lat gospodarki rynkowej wprowadzono koncesjonowanie w wielu dziedzinach, aby potem stwierdzić, że „systematycznie znosimy bariery w działalności gospodarczej i już tylko w kilkudziesięciu branżach potrzebne są zgody i koncesje urzędnicze”. Trudno zgodzić się z tym urzędniczym optymizmem (?), skoro każdego roku Konfederacja Lewiatan prezentuje „Czarną listę biurokratycznych barier polskiej gospodarki”, a ich liczba nie spada poniżej trzystu.
Dlaczego przypominam nieżyjącego już Mieczysława Wilczka i jego ustawę? Wilczek miał przenieść zasady gospodarki rynkowej na grunt socjalistycznego państwa, czyli zrobić to, co później z sukcesem zrealizowali Chińczycy. Misja Morawieckiego wydaje się trudniejsza. Dlaczego? Ponieważ musi on zarabiać pieniądze, które częściowo zostały już wydane albo już wkrótce zostaną „zagospodarowane”. Pytanie tylko, jak były prezes dużego banku poradzi sobie ze sfinansowaniem populistycznych propozycji obecnej władzy?
Gigantyczny program inwestycyjny zaproponowany przez Mateusza Morawieckiego zamierza postawić na rozwój rodzimej przedsiębiorczości i gospodarczą aktywność państwa. Jednak partnerstwo publiczno-prywatne nie ma w społeczeństwie dobrej opinii. Polskie Inwestycje Rozwojowe propagowano z dużym rozmachem i należy mieć nadzieję, że Polski Fundusz Rozwoju nie podzieli losu swojego poprzednika. Realizacja planów ministra Morawieckiego zależy od napływu unijnych funduszy, a ostatnio nasze relacje z Brukselą – delikatnie mówiąc – nie należą do najlepszych. Podobnie zresztą jak z Niemcami, które są naszym największym partnerem gospodarczym. Klimat wokół kapitału zagranicznego też nie jest najlepszy. Przedsiębiorcy dostrzegają szansę, co dla ministra Morawieckiego oznacza dobry początek. Tylko stabilne warunki do prowadzenia biznesu mogą jednak uruchomić fundusze zgromadzone na kontach polskich firm. Jest to poważna kwota, którą wicepremier będzie chciał (musiał?) uruchomić. Nie można też abstrahować od sytuacji międzynarodowej.
Jedyna nadzieja w tym, że polityka pójdzie swoją drogą, a gospodarka swoją. Ale czy w dłuższej perspektywie jest to możliwe? Optymiści mówią, że dzisiaj nasza gospodarka jest już niezależna od polityków. Nie podzielam w pełni tego spojrzenia: „Skoro wygraliśmy wybory, możemy wszystko”. Dla gospodarki nie jest to dobry prognostyk.