Wydaje się, że w tym roku Komitet Noblowski nie powinien mieć problemu z przyznaniem Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Oczywiście pod warunkiem, że członkowie tego szacownego grona uważnie słuchają entuzjastycznych informacji płynących z naszego kraju.
Nad Wisłą znaleziono bowiem rewelacyjny sposób na przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Wystarczy rozdać trochę pieniędzy, a już mamy sporą grupę zadowolonych oraz długo wyczekiwane wyższe tempo wzrostu gospodarczego. Przy okazji możemy się przekonać o mocy naszej waluty, a w szczególności o sile nabywczej pięciu banknotów z podobizną króla Jagiełły. Przedstawiciele wielkich sieci handlowych mówią o znaczącym wzroście obrotów, właściciele pensjonatów i hoteli o większej liczbie gości w czasie tegorocznych wakacji, nawet dealerzy samochodowi zaobserwowali wzrost zainteresowania nowymi i używanymi samochodami. A wszystko to za sprawą programu 500+. W rządowych reklamach rodzice przekonują, że od kwietnia nie mają już problemów finansowych. Złośliwi często zadają pytanie: dlaczego inni wcześniej nie wpadli na tak genialny – w swej prostocie – pomysł i od lat borykają się z kryzysami gospodarczymi oraz niewielkim tempem wzrostu PKB. Odpowiedź jest oczywista: w innych państwach nie ma takiego wyczulenia na fundamentalne sprawy zwykłych ludzi. Wystarczy przecież, aby pracownicy mennicy państwowej popracowali przez jakiś czas codziennie godzinę dłużej i problem zostanie rozwiązany. Że też nikt z Zachodu nie przyjeżdża do nas na korepetycje z ekonomii. Może boją się, że nasi nauczyciele są zbyt drodzy i nie będzie ich stać na takie lekcje.
Od czasu do czasu nawet w kręgach rządowych pojawiają się głosy, że na program brakuje pieniędzy lub że zabraknie ich w przyszłości (niedalekiej, już w przyszłym roku), ale jak mawiali bohaterowie kultowego filmu Miś: „niedowiarkom dajemy zdecydowany odpór: pieniądze są i nigdy ich nie zabraknie”. Co najwyżej weźmie się je komuś innemu, a przedstawiciele władzy zapewniają, że „środki się znajdą”. Problem polega tylko na tym, że wydajemy kwoty, których jeszcze nie zarobiliśmy. Czy jest to możliwe w domowym budżecie?
Zabraknie pieniędzy? Nie ma problemu, zaciągniemy pożyczkę. Jest to bardzo wygodna forma wsparcia budżetu, zarówno państwowego, jak i domowego. Kredyt ma jednak pewną słabą stronę: prędzej czy później trzeba go zwrócić, razem z odsetkami. Dzisiaj nikt nie pyta kredytobiorcy (wiadomo, dzieci głosu nie mają), czy chce zaciągnąć taką pożyczkę. Każde dziecko dostaje do spłacenia ponad 100 tys. zł, chociaż jest przekonane, że otrzymuje i będzie otrzymywać w przyszłości prezent od państwa. Żadna partia bowiem, która wystartuje w wyborach, nie odważy się zaproponować odebrania tych pieniędzy.
Czytając entuzjastyczne informacje o zbawiennym wpływie rozdawania pieniędzy na gospodarkę, najbardziej żal mi Szwajcarów. Gdyby ich rząd poczekał kilka miesięcy z ogłoszeniem terminu referendum w sprawie wysokości gwarantowanej płacy, wynik ogólnokrajowego głosowania mógłby być zgoła odmienny. Niestety Szwajcarzy odrzucili pomysł otrzymywania pieniędzy „za nic”, zanim usłyszeli płynące znad Wisły pozytywne opinie na temat takiego sposobu rozwiązywania problemów gospodarczych. Ktoś może powie: Szwajcarzy mają wysokie zarobki, więc mogą sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, my zaś jesteśmy nadal biedni, więc każde dodatkowe pieniądze są nam potrzebne. Nie znam ludzi, którzy twierdzą, że zarabiają za dużo i nie chcą dodatkowych środków. Może jednak obracam się w złym towarzystwie.
Możesz zobaczyć ten artykuł, jak i wiele innych w naszym portalu Controlling 24. Wystarczy, że klikniesz tutaj.