Trwa liczenie pieniędzy. Nie mam jednak na myśli finansowego podsumowania tegorocznej edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Myślę o wielkim liczeniu (poszukiwaniu?), które odbywa się co cztery lata, po każdych wyborach parlamentarnych.
Chodzi o poważniejsze pieniądze – oczywiście, nie twierdzę, że miliony Orkiestry są niepoważne – a mianowicie o kwoty z dziewięcioma zerami. Od wyborów minęło już trochę czasu, więc można, a nawet należałoby rozpocząć przekładanie wyborczych haseł na rzeczywistość. Mówiąc bardziej enigmatycznie, na prostą zasadę, że dwa plus dwa musi dać cztery. Ta generalna reguła odnosi się nie tylko do naszego portfela, ale także do państwowej kasy.
Jak zawsze w takiej sytuacji poszukujący pieniędzy oraz osoby im kibicujące podzielili się na dwie grupy – optymistów i pesymistów. Pierwsi starają się ograniczać koszty wyborczych obietnic, zwiększając jednocześnie swoje zdolności w poszukiwaniu dodatkowych pieniędzy. Drudzy wręcz przeciwnie – przekonują, że koszty realizacji obietnic będą większe a możliwości ich finasowania znacznie skromniejsze niż wydaje się to tym pierwszym. Chociaż sytuacja powtarza się co cztery lata, nadal się nie dowiedzieliśmy, która z tych grup ma rację.
Prosty podział na rządzących oraz opozycję nie ma w tym przypadku większego sensu. Rządzących zawsze cechuje duży optymizm („damy radę”), a opozycja zawsze jest nastawiona pesymistycznie („to się nie uda”). Może właśnie dlatego już od wielu lat nie słucham polityków, a staram się analizować to, co mówią mądrzy ludzie (tacy, których subiektywnie uznaję za mądrych).
W tym wielkim liczeniu nie wiem, które pytanie jest ważniejsze – ile to będzie kosztowało czy też skąd weźmiemy na to pieniądze. Można zmniejszyć wydatki, mówiąc, że obietnice będziemy realizowali etapami lub że ograniczymy ich zakres. Pole manewru jest stosunkowo duże. W tej sytuacji ważniejsze wydaje się pytanie: jak to sfinansować? Trzeba komuś zabrać lub wprowadzić nowe podatki. Oba przedsięwzięcia są politycznie dość ryzykowne, chyba że zrobimy to szybko, a za cztery lata niewielu będzie już o tym pamiętało. Można też „racjonalnie gospodarować państwową kasą”. Jednak to też jest trudne, gdyż potrzeby są zawsze większe niż możliwości ich zaspokojenia. Wiemy to nie tylko z doświadczeń z domowym budżetem. Z państwową kasą jest tak samo.
Na stole, po stronie wydatków i dochodów, leżą miliardy złotych. Czasami, niestety, są to kwoty wirtualne. Hasło „będziemy skuteczniejsi w ściąganiu podatków” jest społecznie bardzo nośne i właśnie dlatego powtarza się je co cztery lata. Nie my je wymyśleliśmy, ale inni też mają z tym problemy. W każdej szerokości geograficznej podatkowi kombinatorzy są zawsze o kilka kroków przed fiskusem. Należy walczyć z podatkowymi przekrętami, ale nie epatujmy opinii publicznej kwotami, na które oszukano państwo. Powiedzmy raczej – za jakiś czas – ile pieniędzy udało się odzyskać i ilu hochsztaplerów trafiło za kraty. Nie biczujmy się tym, ile straciliśmy, lecz pochwalmy się kwotami, które udało się państwu odzyskać. Niejaki Bernard Madoff oszukał swoich partnerów biznesowych na 66 mld USD i po pół roku od chwili aresztowania usłyszał wyrok – 150 lat więzienia. Dla porównania śledztwo w sprawie oszustw Amber Gold ciągnęło się ponad trzy lata. Ile potrwa proces, który ma się niedługo rozpocząć? Długo. Bierzmy przykład z amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.