Kolejny raz przekonałem się, że przed snem nie należy czytać horrorów. Już nie pamiętam, gdzie przeczytałem wypowiedź eksperta z tytułami naukowymi przed nazwiskiem, że strajkujący górnicy nie robią tego dla własnych korzyści, tylko w interesie narodowym i przyszłych pokoleń. Ostatni przekaz zrozumiałem – przyszłe pokolenia zapłacą nie tylko za tegoroczne strajki.
Ale dlaczego właśnie kopalnie są dobrem narodowym i dlaczego powinniśmy je chronić za wszelką cenę, tego już nie zrozumiałem. Po prostu zasnąłem, chociaż mogłem dogłębniej przeanalizować wywody eksperta. Może wówczas spałbym spokojnie. Najpierw w moim śnie pojawili się pisarze, wydawcy książek, właściciele księgarni oraz pracownicy bibliotek. Ich przyszłość nie jest świetlana, a bezrobocie bardzo bliskie. Dlaczego? Ponieważ społeczeństwo nie szanuje dobra narodowego, jakim są język polski oraz książki. Ludzie nie czytają. Jednak protestujący mają prostą receptę, aby tej sytuacji zaradzić. Rząd lub parlament powinien uchwalić, że każdy obywatel musi przeczytać dziesięć książek rocznie. Jeżeli nie będzie miał pieniędzy na ich zakup, może pójść do biblioteki. Oczywiście, w księgarniach książki będą tańsze (dzisiaj są drogie), ponieważ minister finansów znajdzie w budżecie pieniądze na ten szczytny cel. Manifestujący spierali się, czy realizacja ich postulatu wymaga rozmowy z panią premier, czy wystarczy ustawa sejmowa.
Potem w moim śnie pojawili się aktorzy oraz wszyscy ludzie niezbędni do nakręcenia filmu lub przygotowania przedstawienia teatralnego, a także właściciele kin. Z boku wspierali ich śpiewacy operowi oraz muzycy z orkiestr symfonicznych. Problem podobny: Polacy nie chodzą do kina i teatru, o operze czy filharmonii nie wspominając. Ponownie pojawił się dość prosty sposób na zwiększenie frekwencji: w styczniu, kwietniu, lipcu i październiku każdy Polak musi iść do kina. W lutym, maju, sierpniu i listopadzie odwiedzi teatr (w styczniu będzie problem, bo większość teatrów w Polsce ma przerwę urlopową). W pozostałych miesiącach będzie można dokonać wyboru: opera albo filharmonia. Proste? Wręcz genialne. Zarobią też właściciele firm transportowych dowożących ludzi z miejscowości, w których nie ma teatru ani opery. Pozostało tylko ustalić, czy owo „ukulturalnienie” społeczeństwa nie powinno być normą konstytucyjną.
Po chwili pojawiła się kolejna grupa. Tym razem byli to dziennikarze. Ludzie nie czytają gazet i czasopism. Mówią, że w Internecie jest wszystko, a to przecież nieprawda. My, dziennikarze, ciągle piszemy i drukujemy ważne teksty. Ludzie o tym nie wiedzą, bo ich nie czytają. Trzeba wprowadzić obowiązek czytania, zaś ten, kto będzie się od niego uchylał, zostanie ukarany grzywną.
Po dziennikarzach idą nauczyciele. Ponieważ jest coraz mniej dzieci w klasach, nauczyciel musi być lepiej przygotowany, więc dłużej przygotowuje się do lekcji. Czyli pracuje dłużej, a zatem powinien więcej zarabiać. Przecież to proste i jest to „oczywista oczywistość”, jakby powiedział klasyk.
W rozmowach z każdą grupą ktoś czasem nieśmiało napomykał o jakości naszej literatury (jest wysoka, przecież Szymborska dostała Nobla) czy poziomie artystycznym filmów (powstają wybitne dzieła nagradzane Oscarami), ale szybko został wyklaskany. Podobnie jak delikwenta wspominającego coś o swobodzie wyboru dóbr kultury nazwano dogmatycznym liberałem.
W pewnym momencie wydawało mi się (oczywiście, we śnie), że przeniosłem się w minione czasy i jestem na pochodzie pierwszomajowym. Dobrze, że to był tylko sen, a noc trwała krótko.