Nie wystarczy mieć pieniądze na najnowszego Lexusa. Trzeba zarabiać na tyle dużo (albo mieć bogatych rodziców lub szczęście w kasynie), aby go utrzymać, czyli zatankować paliwo, ubezpieczyć, zapłacić za przeglądy, o wymianie zużywających się części nie wspominając. O tej prostej – wydawałoby się – zależności zapominają, niestety, włodarze naszych miast.
Jakie są trzy wyznaczniki nowoczesnego miasta? Otóż musi ono mieć: lotnisko, aquapark oraz wyższą uczelnię (najlepiej kilka). Ich powstanie sfinansuje Unia Europejska, a co dalej, „to się zobaczy”. Jak dali pieniądze na budowę, to będą musieli dorzucić się do utrzymania. Tylko kto „będzie musiał wesprzeć” kaprysy władzy? Jedno jest pewne: nie będzie to władza. Nowe lotniska, parki wodne czy wyższe uczelnie dobrze „sprzedają się” w okresie przedwyborczym. „Załatwiliśmy pieniądze na budowę lotniska, które przybliży naszą miejscowość do świata”; „Dzięki naszym staraniom młodzi ludzie nie będą musieli szukać wykształcenia w innych miastach”; „Będziemy kształcili specjalistów dla naszego miasta i powiatu”; „Zdobyliśmy unijne wsparcie, dzięki któremu każdy mieszkaniec będzie mógł zrelaksować się w naszym aquaparku”. Każdy startujący w wyborach będzie głosił takie hasła, licząc, że większość je kupi.
Jeżeli będziemy mieli własne lotnisko, to miasto (region) zacznie dynamicznie się rozwijać. Bo przecież żaden szanujący się zachodni biznesmen nie zainwestuje dużych pieniędzy w miejscowości, z której do najbliższego lotniska jest prawie pięćdziesiąt kilometrów. Budujemy więc za unijne pieniądze międzynarodowy port lotniczy. Tylko po co? Dobre pytanie, na które – poza kilkoma frazesami – nie pada, niestety, żadna sensowna odpowiedź. Kiedy już nastąpi uroczyste przecięcie wstęgi, okaże się, że tłumów pasażerów (biznesmenów) nie widać, lokalny samorząd nie zamierza dopłacać, a liniom lotniczym nie opłaca się uruchamianie nowych połączeń. One jednak jako jedyne zrobiły biznesplan tego przedsięwzięcia. Był już kiedyś inwestor, któremu marzyło się wybudowanie toru Formuły 1 we wschodniej Polsce. Całe szczęście, że był to tylko sen.
Demograficzny niż przeszedł przez przedszkola (więc je zamykano), jest widoczny w szkołach (dlatego władze samorządowe je likwidują) i dociera do wyższych uczelni (więc uruchamiamy nowe!). Wyższa uczelnia jest nadal symbolem miejskiego prestiżu. Skoro w sąsiednim powiecie jest „wyższa szkoła nauk wszelakich”, to u nas też być musi. W wielu przypadkach jedna uczelnia nie spełnia – niestety – ambicji włodarzy miast i lokalnych polityków.
Ludzie ciężko pracują, więc zasługują na godziwe warunki relaksu. Za unijne pieniądze budujemy więc aquapark. Dopiero po jego otwarciu okazuje się, że co miesiąc trzeba zapłacić rachunki za wodę, prąd, ogrzewanie, wypłacić pensje pracownikom, rozliczyć się z fiskusem i ZUS-em, a miłośników kąpieli nie jest aż tak wielu. Okazuje się, że wszyscy mieszkańcy gminy musieliby codziennie chodzić na pływalnię, aby jej budowa miała ekonomiczny sens.
W okresie socjalizmu obowiązywała zasada: trzeba załapać się do planu i rozpocząć inwestycję. Nieważne, z jakiego tytułu i w jakiej kategorii. Skoro raz dali pieniądze, to nie zakręcą kurka i nadal będą dawać. Inaczej będą straty, a na to nikt nie może sobie pozwolić. To, że cała inwestycja była jedną wielką pomyłką, nikogo już nie obchodziło. Dlatego tamten okres nazywamy „czasem słusznie minionym”. Czy jednak slogan „załapać się do planu” nie został zamieniony na hasło „załapać się na unijne fundusze”?