Miała być druga Japonia, a będzie druga Szwajcaria. Co zamierzamy przenieść nad Wisłę z ojczyzny Wilhelma Tella? Nie tamtejszą walutę – bardzo silną ostatnimi czasy. Nie skorzystamy ze szwajcarskiej punktualności i umiłowania porządku. Nie ogłosimy też, że jesteśmy neutralnym państwem. Mamy po prostu większe aspiracje. Sięgamy po alpejski model demokracji bezpośredniej, czyli referendum.
Z powszechnym głosowaniem nie mamy w naszej powojennej historii zbyt dużych i dobrych doświadczeń. W pierwszym, zorganizowanym krótko po zakończeniu wojny, władza musiała „poprawić” wyniki, gdyż społeczeństwo głosowało inaczej niż chcieli decydenci. Gdy poprzedni ustrój chylił się ku upadkowi, władza zapytała obywateli, czy chcą być szczęśliwi, zdrowi i bogaci. Ku zaskoczeniu wszystkich, według oficjalnych wyników, rodacy powiedzieli „tak”. Władza uzyskała społeczny mandat do uszczęśliwienia obywateli. Przynajmniej tak jej się wydawało. Jednak, jak pokazuje gospodarcza historia świata, ekonomiczny dobrobyt jest efektem wieloletniej pracy mieszkańców, a nie politycznych deklaracji składanych przez władzę. Socjalizm musiał zatem przejść do historii. Jedynie referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej spełniało „szwajcarskie” kryteria – dotyczyło ważnej kwestii społeczno-polityczno-gospodarczej.
Często powtarzamy, że Szwajcarzy co chwila uczestniczą w jakimś referendum. Ile jednak z tych powszechnych głosowań ma lokalny wymiar? Zdecydowana większość ma miejski, gminny czy kantonalny charakter. Wynika to m.in. ze struktury państwa i ogromnej suwerenności władz lokalnych. Szwajcaria składa się z 26 kantonów, ale czasami można odnieść wrażenie, że jest to 26 „państewek”. Uczmy się demokracji od tego alpejskiego kraju, ale pamiętajmy, że edukację rozpoczynamy od szkoły podstawowej, a nie dopiero na uniwersytecie. W wielu polskich miastach i gminach mieszkańcy decydują, na co wydać część lokalnego budżetu. Pytajmy o przebieg linii tramwajowej czy budowę kolejnego centrum handlowego.
W referendum nie pytajmy ludzi o gospodarkę, gdyż nie zawsze toleruje ona tzw. zbiorową mądrość. Zachowujemy się racjonalnie, gdy otwieramy własny portfel. Brakuje nam racjonalnego podejścia, gdy wydajemy publiczne (czyli też nasze) pieniądze. Czy lekarz pyta pacjenta, jaką metodę leczenia ma zastosować? Chory chce przed wszystkim wyzdrowieć, a jak to lekarz zrobi, to już jego sprawa. Płacimy mu za to, że wyzdrowieliśmy, a nie za to, że powiedzieliśmy mu, jak ma nas leczyć. Gdy nie jesteśmy zadowoleni, to zawsze możemy zmienić lekarza. Proszę pokazać społeczeństwo, w którym obywatele z własnej woli powiedzą: „tak” – chcemy dłużej pracować, płacić większe podatki, mieć krótsze urlopy, chcemy mniej zarabiać. Tak myślącym zasugerowalibyśmy wizytę u psychiatry. Jednak… w tym roku część wakacji spędziłem w Norwegii. Nie mogłem uwierzyć, gdy usłyszałem, że mieszkańcy tego kraju domagają się od rządu podniesienia wieku emerytalnego. Rząd, póki co, mówi „nie”.
Czy władze Szwajcarii pytały swoich obywateli, czy należy podnieść kurs rodzimej waluty i przysporzyć na początku kłopotów swojej gospodarce? Nie mówiąc już o skutkach tej decyzji dla tysięcy Polaków mających kredyty we frankach… Co mogą Szwajcarzy? Podziękować rządowi w trakcie najbliższych wyborów.
Z referendum jest tak jak z angielskim trawnikiem – najtrudniejszych jest pierwszych trzysta lat, potem trawa już sama rośnie.