Miałem sen. Chciałem zostać przedsiębiorcą. Poszedłem do stosownego urzędu, a urzędnik pyta mnie: „W czym mogę Panu pomóc, gdyż wiele spraw mogę za Pana załatwić”. Potem poszedłem do banku, a tam w miłej atmosferze przy kawie oferują mi kredyt na korzystnych warunkach, bez przedstawienia zabezpieczeń stanowiących równowartość rocznych zysków dobrze prosperującej firmy.
Miałem sen. Chciałem zostać przedsiębiorcą. Poszedłem do stosownego urzędu, a urzędnik pyta mnie: „W czym mogę Panu pomóc, gdyż wiele spraw mogę za Pana załatwić”. Potem poszedłem do banku, a tam w miłej atmosferze przy kawie oferują mi kredyt na korzystnych warunkach, bez przedstawienia zabezpieczeń stanowiących równowartość rocznych zysków dobrze prosperującej firmy. Wydając zgodę na prowadzenie działalności, urzędnik popełnił błąd, ale urząd natychmiast wynagrodził mi poniesione straty finansowe. Niestety, na początku trafiłem na nieuczciwego kontrahenta, ale sąd błyskawicznie zajął się sprawą i po kilku dniach uzyskałem korzystny wyrok, a po tygodniu na koncie pojawiły się – wydawało się, że – stracone pieniądze. Jednak nie wiem, dlaczego na końcu mojego snu zjawiła się postać Romana Kluski.
Obudziłem się, zrobiłem kawę i zatopiłem się w porannej lekturze gazet. A tam minister gospodarki (nie wiem już nawet który) przekonuje, że lada dzień mityczne „jedno okienko” stanie się faktem, a nie przedmiotem żartów. Trwa to już prawie dwadzieścia lat (zarówno żarty, jak zapewnienia tego i poprzednich ministrów). Potem rzuciłem okiem na ranking, z którego wynikało, że sprawy w sądach gospodarczych toczą się w P olsce średnio ponad tysiąc dni, a w rankingu państw przyjaznych przedsiębiorcy jesteśmy raczej na końcu peletonu i najgorsi wśród członków Unii Europejskiej. Z niedowierzaniem przeczytałem, że są kraje, w których założenie firmy trwa kilka minut. Poziom adrenaliny wzrósł zdecydowanie, gdy zagłębiłem się w listę przedsiębiorców, którym najpierw przyjrzały się wszystkie możliwe kontrole, potem ich aresztowano, a ich firmy doprowadzono do bankructwa, następnie zastanawiano się, o co ich można oskarżyć, po czym w końcu wspaniałomyślnie zwalniano, wypłacając „sowite” odszkodowanie. I w tym momencie zrozumiałem, dlaczego w moim śnie pojawił się Roman Kluska. On i 5000 zł odszkodowania są dowodem wielkoduszności państwa, które mogło skazać przedsiębiorcę na lata ciężkiej pracy, wygnanie i grzywnę, którą spłacałyby jego wnuki. A tak proszę, człowiek jest wolny i ma jeszcze parę groszy, aby przeżyć do pierwszego. To był naprawdę optymistyczny sen.
Gdy obecnie czytam, że już niedługo urzędnicy będą płacili za swoje błędy, to nie wiem, czy płakać, czy się śmiać. Jedno mogę zadeklarować: będę liczył teksty prasowe i wystąpienia urzędników dotyczące tego tematu. Mam zajęcie na kilka lat (chyba zbyt pochopnie złożyłem tę deklarację). Dlaczego? W okresie rządów premiera Jerzego Buzka powołano specjalną komisję do spraw odbiurokratyzowania gospodarki (nazwa kojarzy się z czasami realnego socjalizmu). Pracami zespołu, w skład którego wchodzili m.in. wiceministrowie wszystkich resortów, kierował prof. Leszek Balcerowicz. Na jednym ze spotkań rozważano jakąś kwestię. Aby ją rozwiązać, jeden z wiceministrów postulował... powołanie zespołu międzyresortowego, który „dogłębnie zbada sprawę, przedyskutuje ją oraz przygotuje propozycje jej rozwiązania”. Myślę, że niewiele osób miało okazję zobaczyć zdenerwowanego Leszka Balcerowicza, a powodem jego irytacji nie były poglądy Grzegorza Kołodki. To była jedna z tych okazji. Już nie pamiętam, jakie były dalsze zawodowe losy owego wiceministra, ale obawiam się, że nie był to jego ostatni pomysł. Urzędnik ma dyskutować o sprawie, ale nie podejmować decyzje. Nie przypominam sobie sytuacji, w której urzędnik został ukarany, ponieważ nie podjął decyzji. Natomiast może być (teoretycznie lub symbolicznie) ukarany za błędną decyzję. Po co więc rozstrzygać, skoro można dyskutować, powoływać zespoły, analizować, obserwować... A dzień pracy ma tylko osiem godzin. Nie wiadomo, od czego zacząć.